wtorek, 27 lutego 2018

DZIEŃ I

-Nie mam pojęcia jak tego dokonałeś- Uśmiechnęłam się do Declaina. Puścił do mnie oczko.
-Mam swoje sposoby.
W tej chwili zadzwonił telefon. Odczytałam nazwę na wyświetlaczu i westchnęłam.
-Moja pani i władczyni...
-Daruj sobie, Leah- Warknęła Rose. Jej irytacja aż buchała ze słuchawki.- Nie wiem jak przekonałaś ojca, by cię puścił z Declainem, ale możesz być pewna, że za godzinę zadzwonię do twojej babki by się upewnić, że dotarłaś na miejsce.
Po czym rozłączyła się bez czekania na odpowiedź. Odłożyłam telefon urażona.
-Milusia- Powiedział Declain i roześmiał się.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.
Nie odpowiedział, tylko zajechał na stację benzynową. Wyszedł z samochodu, a ja poszłam za nim.
-Muszę zatankować. Idź, wybierz sobie jakiegoś loda na pocieszenie.
Nie trzeba mi było dwa razy tego powtarzać. Weszłam na stację benzynową i rozejrzałam się za lodówką. Nie było tu dużego wyboru lodów, ale lepsze coś niż nic. Wybrałam smak chałwowy dla siebie oraz różany dla kuzyna i poczekałam na niego. Gdy wrócił, zapłacił za zakupy i wziął go ode mnie.

Wsiedliśmy do samochodu. Declain zaparkował na parkingu i rozłożył się na siedzeniu.
-Zaraz ruszymy, tylko muszę chwilę odpocząć. Ostatnio niewiele sypiam.
Przyjrzałam mu się i zauważyłam, że rzeczywiście ma podkrążone oczy a w ich głębi zobaczyłam zwątpienie. Moje własne rozszerzyły się w zdumieniu.
-Co jest, Declain?
-Nic, czym powinnaś sobie zawracać głowę.
-Ty też uważasz, że jestem zbyt młoda aby zrozumieć?
Nie chciałam go atakować, ale mimo to w moim głosie zabrzmiała uraza. Roześmiał się i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Nie, Leah, zupełnie nie o to chodzi. Nie chcę dzielić się swoimi przemyśleniami bo boję się, że...- Urwał.
-Obiecuję, że nie będę się śmiała.
-Miałem na myśli, że weźmiesz mnie za wariata. Mam parę problemów rodzinnych ale nie jest to coś...zwyczajnego. Nie jestem jeszcze pewny czy to wszystko prawda. Nie chcę byś miała o mnie złe zdanie, żebyś myślała, że zwariowałem.
-Declain, zrozum, na pewno tak nie pomyślę. Widzę ile bólu ci to sprawia i nie rozumiem dlaczego miałoby mnie to odstraszyć. Jesteś dla mnie jak starszy brat. Nie musisz się niczego przy mnie wstydzić.
-Jesteś wspaniałą osobą, Pajączku.
Nic więcej nie powiedział i wolno ruszył z miejsca jedną ręką prowadząc a drugą jedząc loda. Byłam lekko urażona, ale nie kontynuowałam tematu. Chciałam go jakoś rozweselić, by nie przejmował się już niczym.
-Nie przesadzasz trochę?- Spytałam. Spojrzał na mnie pytająco. Wskazałam dłonią kierownicę.
-Ja rozumiem, ten dampirzy refleks i w ogóle ale chcę dojechać do Abe’a w jednym kawałku.
-Nie martw się, Pajączku, wiem co robię- Odpowiedział i zakręcił kierownicą. Samochód zwariował i zaczął jechać slalomem. Wrzasnęłam i wyrzuciłam swojego loda w powietrze. Wylądował na suficie a potem z cichym pluskiem wylądował w moich włosach. Declain zaczął zanosić się śmiechem.
-Tylko się nie uduś.
To wywołało kolejną salwę śmiechu.
Zaczęłam wycierać włosy ze wściekłą miną ale w głębi serca cieszyłam się, że z jego twarz zniknął ten udręczony wyraz.

W niecałą godzinę później byliśmy już na miejscu. Wysiedliśmy z auta i weszliśmy do małego domku na przedmieściach. Równo przystrzyżony trawnik i krzaczki posadzone wzdłuż drogi w niczym nie oddawały charakteru właściciela. Podejrzewałam, że Abe zatrudniał jakąś firmę do zajmowania się tym, ale dotychczas jeszcze ich nie przyłapałam. Westchnęłam ciężko. Trudno było się spodziewać przecież, że staruszek będzie mieszkał w wielkim bunkrze, ogrodzonym drutem kolczastym i z wielkim napisem ACHTUNG.

Gdy zamknęły się za nami drzwi, babcia Janine wyszła z kuchni. W jednej ręce trzymała komórkę i ze stoickim spokojem odpowiadała rozmówcy.
-Tak, Rose, na pewno jej przypilnuje. Nie, nie dam jej umrzeć z głodu. Taak, właśnie weszli. Nie, nie będę wypuszczać jej późno z domu. Tak, na pewno. Uspokój się, na pewno o to zadbam. Tak, wiem.
Przewróciła oczami i bezgłośnie przywołała mnie do siebie ręką. Przytuliła mnie i gestem nakazała wejść do kuchni. Declain ruszył za mną. Po środku pomieszczenia stał Abe ze strzelającą olejem patelnią.
-Janine, czy to powinno tak syczeć?
Odwrócił się i dostrzegł nas. Uśmiechnął się konspiracyjnie.
-O, moi mali rebelianci przybyli.
Od razu się rozpogodziłam. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek na powitanie.
-Słyszałem, jak twoja mama przekazuje szczegółowe instrukcje dotyczące twojego wychowania Janine. Pomyślałby kto, że będzie pouczać własnych rodziców, przecież już raz sprawdziliśmy się w tej roli.
-Rzeczywiście- Roześmiałam się gdy puścił mi oczko.
-A co u ciebie, Declain?
-Wszystko dobrze, proszę pana.
-Widzę, że mama wpoiła ci zasady dobrego zachowania. Mówiłem ci już tysiąc razy, że możesz mi mówić Abe.
-Oczywiście, proszę pana... To znaczy Abe.
-Dużo lepiej- Skwitował staruszek i kiwnął głową z satysfakcją.
-Skończyła wreszcie- Powiedziała babcia Janine, wchodząc do kuchni.- Pomyślałby kto, że nie mamy doświadczenia w tych sprawach.
Abe roześmiał się.
-Nie powinieneś dawać tyle oleju. Utrzymanie dobrej figury nie jest tak łatwe jak wtedy, gdy byłam na służbie.
Staruszek przewrócił oczami.
-Masz idealną figurę, Janine i dobrze o tym wiesz. Poza tym ćwiczysz tyle, że dalej dałabyś sobie radę z hordą strzyg.
-Nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić. Trzeba być gotowym na wszystko. Strzyga nie popuści mi tylko dlatego, że jestem na emeryturze.
-Gdybyś nie miała nic przeciwko, babciu, chciałabym trenować z tobą, dopóki tu jestem. Moje wyniki są...dość pospolite.
Babcia jeszcze mocniej pojaśniała, chociaż wydawało mi się to niemożliwe.
-Z przyjemnością. Declain, będziesz nam towarzyszył?
-O nie- Powiedział szybko i podniósł dłonie w obronnym geście.- Nie chciałbym wam przeszkadzać. Mam też dużo na głowie, może innym razem.
-Już to widzę- Powiedziałam i przewróciłam oczami. Declain odpowiedział mi łobuzerskim uśmiechem i podał mi torbę.
-Ja już idę. Obiecałem tacie, że pomogę mu z obiadem dzisiaj. Ah, byłbym zapomniał. Tata prosił bym was zaprosił na jutrzejszy obiad.
-Przekaż mu, że zjawimy się z przyjemnością. Przynajmniej Abe tym razem nic nie spali- Powiedziała babcia, a Abe wytrzeszczył oczy.
-Moje naleśniki!
Declain pożegnał się z nami i obiecał mi, że będziemy w kontakcie.
-Chcesz naleśnika?- Spytał dziadek i podsunął mi jednego pod nos.
-Och, jasne. Chociaż wy nie ograniczacie mi syropu klonowego. Mama uważa, że od pustych kalorii zrobię się ociężała i nie będę mogła skupić się na treningach.
Dziadkowie wymienili rozbawione spojrzenia i Abe dolał mi jeszcze jedną porcję syropu.
-Wiem, że Rose czasami przesadza, ale..- Zaczęła babcia Janine.
-O nie, odpuście mi gadkę. Dopiero wyszłam z samochodu.
-Nie zamierzam ci prawić morałów, Leah. Chcę tylko byś lepiej zrozumiała swoją matkę. Jesteś jej jedyną córką i to naturalne, że się o ciebie martwi. A to, że jest trochę...nadopiekuńcza nie bierze się stąd, że ci nie ufa.
-Nie, wcale- Przewróciłam oczami.- Ja to wszystko wiem, babciu. Kwestia tego, że ja już jestem prawie dorosła a ona wciąż traktuje mnie jak dziecko. Wolałabym by oddała mnie do Akademii i odzywała się raz na jakiś czas. Wiesz, że ostatnio zadzwoniła do profesora od matematyki, by dał mi dodatkowe zadania, bo nie radzę sobie z całkami? Która normalna matka tak robi? Nie dość, że najadłam się wstydu i miałam dodatkową pracę domową, to facet teraz na każdej lekcji pyta się mnie czy na pewno wszystko rozumiem. Czuję się jakbym była niedorozwinięta jakaś.
-Ona chce twojego dobra.
Przewróciłam oczami.
-Możemy porzucić ten temat? Nie chciałabym się z tobą pokłócić z tak błahego powodu.
-Oczywiście, nie miałam zamiaru cię męczyć. Po śniadaniu idź się rozpakuj, a potem pojedziemy po zakupy. Potrzebuję paru nowych rzeczy, a ty masz niezłe oko.
Abe westchnął ciężko.
-Twoja szafa i tak się ledwo domyka.
Babcia podniosła wysoko głowę i spojrzała na niego wyniośle.
-W takim razie powinieneś zlecić wybudowanie dobudówki na garderobę.
Chwyciłam drugiego naleśnika i ruszyłam do góry. Przez ramię przewiesiłam torbę, którą Declain pozostawił w korytarzu i szybko wbiegłam po schodach.

Pokój był taki jak go zapamiętałam. Ciemne, mahoniowe meble były ręcznie zdobione. Ciężka toaletka z podświetlanym lustrem stała niedaleko drzwi, trochę dalej były dwie potężne komody i trzydrzwiowa szafa. Na podłodze leżał duży, puchaty, kremowy dywan, częściowo przykryty łożem, które miało równie ciemny kolor jak reszta mebli, szkarłatny baldachim i równie krwistą pościel. Usiadłam na nim i rozejrzałam się wokół. Nic się tu nie zmieniło od czasu, gdy skończyłam osiem lat. Wtedy te ciemne kolory strasznie mnie przytłaczały, ale im byłam starsza tym bardziej oddawały mój stan ducha. Położyłam się i wyciągnęłam Samsunga. Wystukałam sms’a do Declaina z zapytaniem, czy gdzieś dzisiaj idziemy i schowałam go pod poduszkę. Złapałam torbę i pospiesznie poupychałam ciuchy w komodzie. Kosmetyków żadnych nie miałam- bo i nie umiałam się nimi posługiwać. Nagle opanowała mnie nieznośna irytacja i łzy same pociekły mi po policzkach. Nie chciałam być taka pospolita. Nagle usłyszałam wibracje. Pospiesznie otarłam łzy rękawem i podeszłam po telefon. Kliknęłam odczytaj wiadomość i humor od razu mi się poprawił.
Jasne, pajączku. Będę po ciebie o 10. XOXO
Parsknęłam śmiechem mimo woli. Podeszłam do lustra, sprawdzić czy są jakieś pozostałości po lodzie, ale na szczęście nic nie znalazłam. Uczesałam je w luźny kok i wypuściłam kilka kosmyków. Do wyglądu instagramowego dalej było mi daleko, ale nic nie mogłam z tym zrobić.

Usłyszałam ciche pukanie.
-Wejdź proszę- Powiedziałam. Do pokoju weszła Janine.
-Jesteś gotowa?- Spytała.
-Na tyle, na ile. Ale możemy ruszać.
-To dobrze. Mamy szansę zdążyć przed piętnastą i wielkimi tłumami. Nie lubię kręcić się wśród ludzi. Wzbudza to we mnie jakiś dziwny niepokój.
Wzięłam ze sobą tylko małą, czarną torebkę i wcisnęłam do niej telefon.

Do galerii dojechaliśmy piętnaście minut później.
-Jestem zdania, że powinniśmy zawsze szukać szansy do treningu i o ile nam nogi na to pozwalają wszędzie chodzić pieszo. Ale te upały... zabijają we mnie sportsmenkę- Stwierdziła babcia i zaparkowała w pobliżu wejścia.
-Czego potrzebujesz?- Spytałam.
-Marynarkę i spodnie. Taki zestaw, nie pamiętam jak to się nazywa.
-Rozumiem. Na jakąś specjalną okazję?
Babcia zaczerwieniła się aż po cebulki rudych włosów. Miały tak samo ognisty odcień jak dawniej, ale o ile mi wiadomo, było to zasługą farby.
-Twój dziadek zabiera mnie na rocznicę do teatru. Potem pójdziemy do tej ekskluzywnej restauracji w centrum.
-To może jakaś elegancka sukienka?
Babcia zmierzyła mnie wzrokiem.
-Czy ty kiedykolwiek widziałaś mnie w sukience?
-Może czas zmienić nawyki?- Odpowiedziałam pytaniem.
-Nie sądzę- Odparła krótko.
-Jak sobie życzysz. Uważam jednak, że wyglądałabyś lepiej niż niejedna młoda kobieta.
-Eh, no tak. Przypominaj mi częściej, że już do nich nie należę- Powiedziała dramatycznym tonem.
-Oj, wiesz co miałam na myśli. Zajrzyjmy najpierw tutaj- Zdecydowałam, gdy doszliśmy do sklepu z luksusową odzieżą.
Rozejrzałam się szybko po sklepie i wybrałam parę zestawów. Wróciłam do babci i zastygłam z przerażeniem.
-Chyba nie masz zamiaru tego kupić?
-Różowy jest bardzo modny w tym sezonie.
-Tak, ale ty jesteś ruda, babciu. Te dwa kolory się okropnie gryzą.
Babcia westchnęła cicho i spojrzała na mnie z miną zbitego szczeniaka.
-Po prostu znudziły mi się te wszystkie szarości i czernie. Po czterdziestu latach mam tego dość. Chcę zaszaleć.
Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.
-Dobrze, to odłożę te zestawy. Całe życie się tak ubierałaś, więc myślałam, że to w twoim stylu. Jeśli jednak chcesz zmiany to damy ci zmianę.
Babcia Janine przymierzyła tego dnia około pięćdziesiąt różnych zestawów. Od krwistej czerwieni po biel wyszywaną złotą nicią.
-Nie... w tym ostatnim wyglądasz jak stara baba.
-Ja jestem starą babą, Leah.
W końcu zdecydowaliśmy się na zestaw w kolorze butelkowej zieleni. Miał ładny, prosty krój, który podkreślał jej szczupłą sylwetkę.
-Masz do tego jakieś pasujące koszule?- Spytałam.
-Parę czarnych i jedną białą.
Jęknęłam i po chwili wróciłam z naręczem koszul w różnych odcieniach beżu i rudości.
Po przymierzeniu zdecydowaliśmy się wziąć wszystkie.
-A ty coś wybrałaś dla siebie, Silwija? Musimy kupić coś także dla ciebie, inaczej będę się źle z tym czuła, że tyle wydałam.
-Ja nic nowego nie potrzebuję, babciu.
-Nawet się ze mną nie kłóć. Starszych trzeba słuchać, nie mówiła ci tego mama gdy byłaś mała?
-Musiałam przeoczyć niestety tą lekcję.
-Tym gorzej dla ciebie. Zaszalej! Mamy platynową kartę dziadka.
-Jezu Chryste, ile ty masz zamiar dzisiaj wydać?
-Pomińmy to pytanie, złotko. Masz strasznie monokolorystyczną szafę. Czas to zmienić.
-Nie mam zbyt dużego wyboru w doborze odzieży i akcesoriów. Przy moim typie urody wszystko mnie przytłacza.
-Och, daj już spokój z tymi wszystkimi zasadami. Trochę czerwieni od czasu do czasu cię nie zabije.
-Babciu...- Jęknęłam tylko, bo zaciągnęła mnie do kolejnego sklepu.
-Chyba sobie ze mnie żartujesz- Powiedziałam, gdy wyciągnęła rękę po fikuśną, czerwoną bieliznę.
-To nie dla ciebie- Odszczeknęła i zapakowała komplet do koszyka.
-Okej, nie wnikam.
Z tamtego sklepu wyszliśmy z dwoma nieprzyzwoicie czerwonymi sukienkami i czarnymi butami na obcasie.
-Wiesz, że nie umiem na tym chodzić? -Spytałam.
-To czas się nauczyć.
-Czy ty chcesz mnie zabić? Istnieją bardziej humanitarne sposoby.
-Nie wątpię.
Zaszliśmy także do drogerii. Po krótkim instruktarzu ekspedientki, która wyczuła w nas sporą prowizję babcia zakupiła reklamówkę kosmetyków. Większości przeznaczenia nawet się nie domyślałam.
Trzecią sukienkę, wybrałam sobie sama. Była w miarę przyzwoita; miała delikatny dekolt i sięgała mi kolan. Była także obcisła, a spódnica była uszyta z koła, co dawało jej filuterny wygląd. Kupiliśmy także kilka par leginsów i topów do zniszczenia w trakcie treningu oraz wytrzymałe buty wiodącej marki.

Po zakupach usiadłyśmy w maleńkiej kawiarni i zadowolone przeglądałyśmy swoje zakupy.
-Powinnyśmy częściej to robić.
-Co masz na myśli?- Spytałam. Omiotła ręką wokoło nas.
-Takie wypady. Gdy Rose była w twoim wieku niespecjalnie miałam czas na tego typu rzeczy. Czasami myślę, że za mało go poświęcałam rodzinie a za dużo pracy.
-Co ty mówisz, babciu? Jesteś jedną z najlepszych strażniczek w historii!
-Byłam- Poprawiła mnie.- Teraz zaczynam myśleć, że to nie było tego warte. Być może miałabym teraz lepsze kontakty z twoją matką.
Potrząsnęłam głową.
-Nie ma co teraz się nad tym zastanawiać. Czasu i tak nie cofniemy.
-To prawda. Myślę, że pod wieloma względami jesteś bardziej inteligentna, niż ktokolwiek z nas był w twoim wieku.
-Wątpię. Jestem nikim. Mój ojciec był już sławnym wojownikiem, gdy miał 18 lat, ty zresztą też. Dziadek zarobił swój pierwszy milion a mama... no sama wiesz ile osiągnęła. Ja potrafię jedynie dobierać kolor ubrań do koloru włosów i odwrotnie.
-Nie powinnaś osądzać się tak surowo. Każdy ma chwile zwątpienia, ale nie powinniśmy się poddawać.
-Myślę, że powinniśmy już wracać. Robi się późno, a ty pewnie chciałabyś wyjść gdzieś dzisiaj z Declainem.
Pokiwałam głową.
-Tak, ale mam jeszcze mnóstwo czasu.
-Nie prawda. Musisz zjeść porządny obiad żeby nie mieć potem dolegliwości po paru drinkach. Musimy też ułożyć ci włosy i pomalować cię. Gdzie idziecie?
-Prawdopodobnie do Czarnej Pantery. Declain uwielbia ten klub, chociaż mnie czasami wydaje się on trochę przerażający.
-Czyli zdecydowanie potrzebujesz makijażu.
-No dzięki.
Roześmiała się.

Declain był po mnie punktualnie. Wsiadłam do jego samochodu i odwróciłam szybko głowę.
-Co jest, Pajączku?
-Emmm... babcia wypróbowała na mnie całą tonę kosmetyków. Wyglądam śmiesznie, powinnam to zmyć.
-Pokaż to. Daj mi ocenić- Powiedział i bez zbędnego pośpiechu odwrócił moją twarz w swoim kierunku. Spojrzał na mnie i zastygł bez ruchu. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie a usta rozchyliły.
-Aż tak źle?
Mrugnął pare razy i pokręcił głową z uśmiechem.
-Oj, będę musiał odganiać od ciebie namolnych wielbicieli.
-Nie bądź śmieszny.
-Ja wcale nie żartuję.

Wysiedliśmy z auta, a pod drzwiami już na nas czekał Gabriel. Przystojny jak zwykle, miał na sobie czarną koszulę i dopasowane, ciemne spodnie. Stanowiło to przyjemny kontrast do jego zdecydowanie jasnej urody.
-Grupowa randka, co?- Zażartował. Declain obrzucił go zniesmaczonym wzrokiem.
-Daruj sobie, stary to moja kuzynka.
-Zawsze uważałam, że kilka przyzwoitek to nie jest zły pomysł.
-W tej sukience będziesz ich potrzebowała z kilkaset.
Przewróciłam oczami.
-Dobrze cię widzieć, wampirku.
-Ciebie również.
Weszliśmy do środka. Panował tam niesamowity gwar. Uderzyła mnie duchota tego miejsca, ale wiedziałam, że niedługo się przyzwyczaję. Gabriel pociągnął nas w stronę swoich znajomych. Morojska dziewczyna zmierzyła mnie zimnym wzrokiem.
-Kat Ozera- Przedstawiła się, oczekując pewnie, że będę onieśmielona jej pochodzeniem.
-Silwija Bielikova- Szach mat, kobieto. Rozszerzyła ze zdziwieniem i tak już nienaturalnie duże, szafirowe oczy.
-Słyszałam o tobie. Nie jesteś wcale podobna do swoich rodziców.
Przewróciłam oczami i spojrzałam na resztę towarzystwa. Młodszy moroj o pięknych, złocistych lokach to był Cody Iwaszkow. Był ze mną spokrewniony w dalekiej linii, ale to Declain nas sobie kiedyś przedstawił.
-Cześć, Cody.
-Witaj, kochanie. Wyglądasz jak zwykle olśniewająco.
-Cóż za czaruś z ciebie.
Pokłonił mi się żartobliwie.
-Do usług.
Drugiego moroja nie znałam ale podobieństwo do Kat podpowiedziało mi, że są rodzeństwem.
-Rob Ozera- Powiedział z zawadiackim błyskiem w oczach.
-Miło mi.
Przybrałam wesołą minę i pociągnęłam za sobą Cody’iego na parkiet. Uśmiechnęłam się słysząc wesołe pokrzykiwania Declaina i Gabriela.
-Tylko jeden taniec! Spieszy mi się by odbić tą ślicznotkę.
-Słyszałam, że pośpiech to dla ciebie standard w wielu czynnościach. A najbardziej w miłości- Odpowiedziałam a Declain wybuchnął śmiechem.

-Pozwól mi ją zatrzymać- Powiedział Gabriel- Chcę mieć w końcu kobietę, która wie co robi.
-To on to powiedział, nie ja- Bronił się Declain, gdy przypadkiem oberwał ode mnie torebką.
-Mam kiepskiego cela.
-Słyszałam- Prychnęła Kat.

Przestraszyłam się trochę gdy Declain się zbliżył. Podszedł jednak tylko i ciepłą dłonią poprawił mi ramiączko od sukienki. Delikatny dotyk sprawił, że poczułam gęsią skórkę. Jego twarz przybrała zamyślony wyraz gdy pochylił się nade mną i szepnął:
-Nie kuś go jeszcze bardziej. Zostaw trochę na później.
Zaczerwieniłam się.
-Taa... przepraszam. To znaczy, dzięki, tak...
-Niech facet sobie na to zapracuje.

-Chcesz zatańczyć?- Spytałam Declaina.
-Nie chcę robić z siebie wariata.
-Nie no, jesteś tutaj jedyną nietańczącą i niepijącą osobą. Wcale nie robisz z siebie wariata.
-Przynajmniej jestem przystojnym wariatem.
-Nie da się ukryć.

-Hej, śliczna- Przerwał nam  Gabriel, który wypił już swoją pulę drinków.
Trzymał mnie w ramionach trochę zbyt długo na przyjacielskie przytulenie.
-Ej! – Zaprotestowałam z uśmiechem i wyrwałam się z jego objęć.
-Jesteś taka malutka... to takie urocze.
Odwróciłam się szybko i posłałam błagalne spojrzenie Declainowi. Nie chciałam zrobić nic głupiego.
-Ona już musi wracać- Powiedział szybko Declain.- Obiecałem, że odwiozę ją przed dwunastą.
Gabriel zrobił zawiedzioną minę.
-Ale jeszcze się z nami spotkasz?
-Na pewno- Obiecałam i ruszyłam z Declainem w stronę drzwi.
Miałam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, gdy odwiózł mnie w całkowitej ciszy. Nie mogłam jednak zebrać myśli by zrozumieć co to takiego.
-Jeez, Pajączku, ile ty wypiłaś?- Spytał gdy wyprowadzał mnie z samochodu.
-Tylko cztery drinki.
-Jakie?
-Long...Ice...Tea... będę wymiotować.
Jęknął głośno i wprowadził mnie po schodach. Gdy wyszłam z łazienki był już przebrany w dresy i leżał na moim łóżku.
-Śpisz tutaj?
-A sprawia ci to jakiś kłopot? – Spytał lekko zdziwiony. Często nocowaliśmy razem i było to całkowicie platoniczne. Tylko tym razem wywołało to we mnie jakieś malutkie poruszenie. Stwierdziłam, że to przez zbyt duże stężenie alkoholu we krwi. Położyłam się koło niego.
-Posuń swoje tłuste dupsko bo się nie mieszczę.
-Tobie też dobrej nocy, Pajączku.
Ledwie położyłam policzek na poduszce i zasnęłam.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Prolog

-On ma na ciebie zły wpływ!- Wrzasnęła Rose i zatrzasnęła drzwi przed moim nosem. Ledwo się powstrzymałam, by w nie nie kopnąć.
-To mój dziadek!
-To niczego nie zmienia- Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Nie pójdziesz tam i koniec.
-Rose...- zaczął Dymitr uspokajającym tonem- Nie możesz jej zabronić spotykać się z dziadkiem.
-Nawet jak mi zabronisz, to i tak to zrobię.
-Ta cholerna młodzież!
-Sama nie byłaś lepsza w jej wieku- Powiedział i uśmiechnął się czule.
-Nie zaczynaj. To były całkowicie inne czasy,  miałam wokół siebie wielu wspaniałych ludzi, a i ja byłam dużo dojrzalsza.
-To nie moja wina, że nikt mi nie pozwala wyruszyć na polowanie na strzygi- Broniłam się.
-Czy ty to słyszysz?! To jest wystarczający powód by zamknąć ją w pokoju i wypuścić dopiero po trzydziestce.
-Nie jestem już dzieckiem!
-Spokojnie, dziewczęta. Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia.- Westchnął Dymitr.- No nie wiem, dwa tygodnie u Abe’a a kolejne w Baja?
-Nawet jeden dzień u staruszka bez opieki to zdecydowanie za dużo.
-Nie mam zamiaru siedzieć w tym zapyziałym Baja.
-Uważaj jak się wyrażasz, młoda damo.
-Baja nie jest takie złe...- Zaczął Dymitr.
-Sam stamtąd wybyłeś gdy tylko miałeś okazję. To dziura, w której nawet nie ma porządnego klubu- Odpowiedziałam z przekąsem.- Do tego Katya ciągle się nade mną znęca. „Zrób to”, „Nie rób tego”, „Zrób to inaczej”. Zoja siedzi tylko w książkach a Paul stale się gdzieś włóczy z kolegami. Jedyne co mogę tam robić to piec chleb z Oleną.
-Babcią Oleną- Poprawił mnie Dymitr, po czym westchnął. Odwróciłam się w stronę Rose i rzuciłam jej pełne wyższości spojrzenie. Nie było to trudne, jako że byłam od niej wyższa o głowę.
-Jestem już prawie dorosła. Nie możesz mi niczego zabronić.
-Tak myślisz? To ci pokaże, że się mylisz! Idź do pokoju i nie wychodź stamtąd do końca wakacji.
-Myślę, że za bardzo się unosisz- Powiedział Dymitr do mojej matki.- W końcu nawet ktoś taki jak Abe nie pozwoli się stoczyć własnej wnuczce.
-O ja już doskonale wiem co on postrzega jako normalne. Wnuczka jako przykładna obywatelka? Niee... Impreza urodzinowa pełna alkoholu i narkotyków dla niepełnoletniej wnuczki? Jak najbardziej.
-Nawet Abe ma swoje granice- Powiedział Dymitr uspokajającym tonem.- Poza tym będzie tam też Janine ona na pewno nie wystawi Silwii na potencjalne niebezpieczeństwo.
-O ile w ogóle wyjdzie z łóżka-Prychnęła Rose.
-O mój boże, to obrzydliwe- Skrzywiła się zaraz potem, próbując wyrzucić z głowy wizję moich dziadków spółkujących ze sobą.
Westchnęłam teatralnie i przewróciłam oczami.
-Ta rozmowa zaczyna mnie nudzić. Pojadę do dziadka czy tego chcesz czy nie. Poza tym ciocia Sydney obiecała, że pokaże mi te niesamowite kryształy, które zebrała w Meksyku.
-Widzisz?- Spytał uszczęśliwiony Dymitr.- Ona wcale nie myśli o imprezach tylko o nauce.
Moja mama spojrzała na mnie podejrzliwie a potem wzruszyła ramionami.
-A rób co chcesz. Najwyżej sobie życie zmarnujesz a nie mi.
-Czyli nie chcesz wychowywać słodkich dampirzątek z nieprawego łoża?
-Nie denerwuj matki Silwija.
Nie powiedziałam tego by ją rozzłościć, po prostu taka już byłam. Sarkastyczne żarty i niemal całkowite odcięcie się od znajomych w moim wieku miały swój początek już we wczesnym dzieciństwie. Każdy spodziewał się, że dziecko TYCH Bielicovów powinno być niesamowite, a ja byłam najbardziej pospolitą osobą na świecie. Nie byłam opóźniona czy coś, po prostu w niczym nie przejawiałam cudownych zdolności. Moja matka i ojciec notorycznie próbowali to zmienić wysyłając mnie na niebotycznie drogie korepetycje czy obozy sztuk walki ale nic nie pomagało. Jeśli ktoś urodził się pospolity to pospolity pozostanie aż do swojej śmierci. Nierealne oczekiwania i te rozczarowanie w oczach ludzi, którzy spodziewali się po córce Bielicovów „czegoś więcej” skutecznie mnie demotywowały. Jedyną osobą, której nie przeszkadzała moja pospolitość był dziadek Abe, który uważał, że uczyni to jeszcze ze mnie doskonałego szpiega. Oprócz moich umiejętności także mój wygląd był całkiem przeciętny. Miałam niewiele ponad 160 cm, popielate włosy i zielonkawe oczy. Ludzie często nie mogli uwierzyć, że moimi rodzicami są tak urodziwi ludzie. Z początku bardzo mnie to bolało ale z czasem nauczyłam się to ignorować.
Przewróciłam oczami i z obojętną miną obeszłam matkę i weszłam do własnego pokoju. Był przestronny, jak na rozpieszczonego jedynaka przystało i utrzymany w chłodnych barwach. Z początku wyglądał jak z magazynu, ale szybko zapełnił się moimi osobistymi drobiazgami. W tamtej chwili całość była naprawdę pstrokata i nie dało się odróżnić poszczególnych kolorów. Nie przeszkadzało mi to, ale moich rodziców doprowadzało do szewskiej pasji.
Byłam tak zamyślona, że początkowo nie zauważyłam gościa, który siedział na moim zasypanym magazynami łóżku. Miał długie, ciemne włosy które miękko opadały mu na twarz i bystre, wiecznie roześmiane czekoladowe oczy.
-Witaj, Pajączku- Przywitał się Declain.
-Cześć, Declain- Powiedziałam, nie kryjąc zmęczenia.
-Spakowana?
-Nawet nie zaczęłam. Rose nie jest przekonana, co do mojego wyjazdu. Próbowałam jej rozsądnie wytłumaczyć...- Tu przerwało mi wesołe chrząknięcie- No tak! Starałam się utrzymać emocje na wodzy, tak jak mnie uczyłeś.
Roześmiał się i przytulił mnie mocno.
-Nie martw się, ja lubię cię taką nieokrzesaną.
-Tylko dlatego, że wyglądasz wtedy przy mnie na bardziej odpowiedzialnego.
-O, cześć Declain. Co u twoich rodziców?- Spytał Dymitr, wchodząc do mojego pokoju bez pukania.
-Wszystko dobrze, wuju. Mama skończyła już rok akademicki a tata prowadzi zajęcia wakacyjne dla najmłodszych. Co tydzień w sobotę o dwunastej jest u nas cała zgraja małych morojów pochlapanych farbą. Dopóki nie wchodzą mi do pokoju nie mam nic przeciwko.
-Cieszę się, że twoim rodzicom coraz lepiej się wiedzie. Nie byłem przekonany, czy to dobry pomysł i jestem zadowolony, że nie miałem racji.
-Nie wszyscy są zadowoleni z oddawania dzieci pod opiekę mojemu ojcu, dlatego ciocia Lissa chce ich powoli do tego przyzwyczajać. W następnym roku planuje oddać ojcu jedną salę w przedszkolu na Dworze na zajęcia dodatkowe.
-Pozdrów ich ode mnie.
Declain uśmiechnął się do niego uroczo w odpowiedzi. Dymitr spojrzał na mnie i przywołał mnie dłonią.
-Tak?- Spytałam, gdy wyszliśmy z pokoju.
-Doszliśmy do wniosku, że możesz nocować u dziadka Abe’a.
Westchnęłam z ulgą i odwróciłam się od niego, z zamiarem powrotu do Declaina.
-Silwija?
-Tak?- Spytałam podejrzliwie.
-Jest...coś jeszcze.
Westchnęłam zrezygnowana. Nie spodobał mi się jego głos.
-Tak?
-Wiesz... babcia Olena naprawdę liczyła na to, że odwiedzisz ją w te wakacje. Tylko dwa tygodnie, o więcej nie proszę- Dodał szybko, gdy cisza się przedłużyła.
-Ja nie... nie ma mowy.
-Oj, Leah, to tylko dwa tygodnie. Proszę? Zrób to dla mnie?
Trudno było mi mu odmówić.
-To dla mnie naprawdę ważne.
-No dobrze, już dobrze- Jęknęłam, nie zdolna oprzeć się żałosnemu tonowi w jego głosie.
-Wiedziałem, że się zgodzisz- Powiedział i pocałował mnie w policzek.
-Tato...- Jęknęłam z wyrzutem.- Jestem już dużą dziewczynką.
-No tak, tak. Rozmawiałem z Abe-Zmienił temat- Mówi, że mogę przywieźć cię jutro po godzinie 12. Chciałbym abyś była gotowa już o 10, bo korki o tej porze roku potrafią naprawdę opóźnić podróż.
-A nie może mnie podwieźć Declain?- Jęknęłam.
-Nie przesadzaj. Poszliśmy na duże ustępstwo pozwalając ci do niego jechać.
-No już dobrze- Zgodziłam się szybko bo nie chciałam, by zmienił zdanie.